Nie zdążyliśmy na Tłusty Czwartek, ale dzięki Bogu mamy jeszcze Pancake Day (Shrove Tuesday). Pączki oczywiście jedliśmy – Renatka nam zostawiła, za co dzięki, ale jak wspomniałem, nie było czasu na własne wypieki.
Robimy więc faworki. Mówiąc szczerze to robią je Małżowinka z Młodym. No, ale w końcu jesteśmy rodziną, podstawową komórką społeczną, więc oni i ja to jedno. Zatem, oni robią a ja piszę.
A pankejki (takie troche inne naleśniki) i tak zjemy, bo robi je Piotruś, a potem się wymieniamy. On nam pankejki, my jemu faworki. Chociaż coś ostatnio wspominał, że niby patelnia mu zaginęła, ale mam nadzieję, że nie chciał się wymigać od smażenia.
Faworki.
Składniki:
1.5 szklanki mąki
4 żółtka (dzięki czemu z białek można zrobić bezy)
1 łyżka spirytusu (wiem, że marnotrawstwo, ale co robić?), zamiast może być łyżka octu
4 łyżki śmietany (my używamy gęstej, kwaśnej)
Cukier puder do posypania
I uwaga:
0.5-1 l oleju do smażenia (w przepisach znajdziecie smalec, więc jak ktoś chce, może smażyć na smalcu, potrzeba go wtedy ok. 0.5-1 kg)
Przygotowanie:
Z mąki, żółtek, śmietany i spirytusu (no chyba się rozpłaczę) wyrabiamy ciasto. Jak już będzie w miarę elastyczne, to należy je składać, wałkować i ubijac tłuczkem (wałkiem też można, jak widac jest to robota dla żony…). Kiedy na cieście zaczną sie pojawiać pęcherze, przykrywamy i odstawiamy na godzinkę.
Dzielimy ciasto na kawałki i cienko wałkujemy. Tniemy na paski szerokie na mniej więcej 4 cm. W środku każdego paska robimy nacięcie i przeciągamy przez niego jeden koniec.
Olej rozgrzewamy w głębokiej patelni lub garnku. Smażymy po kilka, aż się zarumienią. Wykładamy na papierowy ręcznik, żeby osączyć.
Osączone faworki posypujemy cukrem pudrem.
I gotowe.
Poniżej zdjęcie faworków bez ubrania i ubrane…
PS. Nie, o Stefanie nie zapomniałem…